Było już parę minut po trzeciej, gdy mężczyzna siedzący przed komputerem odsunął krzesło pozbawione jednego koła i wstał. Wyglądał na ok metr 80 wzrostu i miał ok. 30 lat. Następnie skierował się w stronę wyjścia z pokoju. Przeszedł przez korytaż, a potem wszedl do kuchni. Chciało mu się palić. Dobrze wiedział, że papierosy nie są gwarantem długowieczności. Pamiętał o dziadku i matce do śmierci których one się najpewniej przyczyniły, ale on chciał teraz tak mu potrzebnego spokoju, chciał coś wreszcie napisać, nawet jeżeli nie teraz to w bliskiej przyszłości, coś za co większość ludzi go na pewno nie pokocha, ale i to zdawało się go jakoś zbytnio nie obchodzić. Był świadom tego, że tak czy tak znajdzie osoby, które nie będą patrzyły na to, że tak bardzo odstaje od ogółu, na to w co wierzy, na to co napisze, tylko na to co zrobi dla innych. Paradoksalnie sam nie mógł się jednak pozbyć tej wady do końca… Chociaż może inaczej. Akceptował ludzi takimi jakimi są, ale nie wyobrażał sobie relacji np. Chłopak/dziewczyna w konfiguracji o skrajnie różnych poglądach na pewne sprawy. Chciał za wszelką cenę iść swoją drogą, robić swoje, pomagać, czasem się powygłupiać, ale jednocześnie robiąc wszystko aby nie szkodzić. Chciał to osiągnąć drogą największych poświeceń jeżeli zaistniałaby taka konieczność. Myśląc tak podszedł do stołu na którym stało pudełko zawierające papierosy, jednak nie sięgnął po nie. Zamiast tego zaczął chodzić w kółko od kuchni przez korytaż aż do wejścia do pokoju. Zawsze tak robił, gdy intensywnie o czymś myślał, lub miało się wydarzyć coś w jego ocenie ważnego. Myślał m.in o czekającym go dniu, ale rzede wszystkim o tym o czym i kiedy tak naprawdę będzie chciał pisać. Minęło w ten sposób kilka minut. W końcu podszedł do stołu, wziął z pudełka jednego papierosa w lewą rękę, w prawą zaś chwycił zapalniczkę, kiedy już uporał się z przypaleniem papierosa kontynuował swój marsz i rozmyślania. Gdy w końcu papieros zaczął się kończyć przygasił peta i odłożył popielniczkę w poprzednie miejsce i skierował się w stronę pokoju. Zamierzał najpierw udać się w stronę jednego z łóżek, gdzie spodziewał się zastać śpiącego tam kota. Był to już stary, siedemnastoletni, schorowany bury kocur, jednak dla niego jedna z tych rzeczy, które sprawiały, że człowiek chce żyć. I nie ważne, że czasem musiał sprzątać rozniesione odchody, ważne, że on zawsze był czy było dobrze, czy było źle. Postrzegał go jak wszystko do okoła jako efekt czyjejś bezwarunkowej miłości, która puściła w ruch całą tę ewolucję tudzież stworzyła życie. On to rozumiał i zawsze brał go na ręce by posłuchać tego jedynego uspakajającego dźwięku, ale sam starał się odwzajemnić to i go wypełnić tą miłością i spokojem, którą nosił w sercu. I nie inaczej było także tym razem. Uniusł go z łóżka i ułożył na ramieniu, kot cicho mrucząc wtulił się w jego ramię. On głaszcząc go delikatnie zaczął myśleć o jego wewnętrznym kocim życiu, o tym co czuje i czy też jest zdolny do uchwycenia tego jedynego uczucia zdolnego do tworzenia, nie doszedł niestety do nowych wniosków poza tymi, które wyciągnął wcześniej intuicyjnie. Mężczyzna w końcu odłożył go delikatnie na łóżko, ostatni raz wtulił się w jego miękkie futerko aby usłyszeć ostatni na tą chwilę raz jego mruczenie i wrócił do komputera. Gdy już napisał powyższy tekst… Zdecydował. Jeszcze nie dzisiaj, jestem zbyt zmęczony. Muszę iść zapalić.
Tym mężczyzną był autor tego wpisu, czyli ja.